Czy siedzieliście kiedyś na miejscu pilota? W sumie nie jest to _aż_ takie trudne. Trudniej się robi, kiedy siedzimy na miejscu pilota, a samolot leci. Na wypadek, gdybyście znaleźli się w takiej sytuacji, warto spędzić trzy minuty by się dowiedzieć, jak mniej więcej wygląda pilotaż w praktyce. Zamiast nauki tenisa w weekend, zapraszam na naukę pilotażu w 180 sekund…
To drugi odcinek podcastu o nauce, świecie i technice. Tym razem rzecz bardzo praktyczna – co robi pilot małego samolotu, gdy chce nim gdzieś polecieć. Wymóg zmieszczenia się w (mniej więcej) trzech minutach wymusił skrótowe potraktowanie tematu, jednak starałem się nie pominąć żadnej istotnej czynności. Mam też nadzieję, że w ciągu tych trzech minut dowiecie się czegoś nowego dla siebie.
Nie przegap kolejnych odcinków: iTunes | Android | RSS. Dostępna wersja na YouTube. Premiera kolejnego odcinka – w najbliższą środę.
Treść odcinka w wersji dla czytających (wersja mp3 powyżej):
Czy da się poprowadzić samolot robiąc to pierwszy raz w życiu? Tak – każdy pilot jest tego dowodem. Warto pamiętać, że pierwsi piloci świata nie mięli instruktorów, a i wielu współczesnych lotników uczyło się jeszcze na maszynach jednoosobowych. Ale i tak pamiętajcie: jeśli chcecie wdrożyć moje porady w życie, zróbcie to na symulatorze.
Przed startem oglądamy samolot. W ręku checklista i sprawdzamy, czy wszystko z nim jest w porządku. Czy silnik ma olej, czy w zbiornikach jest paliwo, czy stery działają, czy koła nie odpadły. Paliwo jest szczególnie istotne: poziom sprawdzamy wkładając specjalną miarkę do baku, paliwomierzowi na desce rozdzielczej nie można ufać.
Następnie siadamy i… pierwsze zaskoczenie. Pod nogami są pedały. Wychowani na grach, w których sterujemy samolotem za pomocą strzałek czy zwykłego joysticka, nie bierzemy pod uwagę, że rzeczywistość może być trochę bardziej skomplikowana. Do czego służą pedały? Naciśnijmy je. Na ogonie poruszy się pionowy ster kierunku. Służy do kierowania samolotem w lewo i prawo.
Teraz poruszmy wolantem lub drążkiem. Na obu skrzydłach poruszą się lotki. Służą – tu zaskoczenie – do kierowania samolotem w lewo i prawo.
Żeby skręcić samolotem prawidłowo – by lot był bezpieczny, a żołądki pasażerów nie protestowały – skręcamy za pomocą lotek i delikatnego ruchu sterem kierunku. Są sytuacje, kiedy sterujemy wyłącznie sterem kierunku, ale o tym innym razem.
Dla ułatwienia dodam jeszcze, że jeśli naciśniemy górną część pedałów, to zamiast steru kierunku uaktywnimy hamulce. Dwa. Jeden na lewym, drugi na prawym kole. Chyba, że nasz samolot jest nietypowy.
Najważniejszy przyrząd? Nie, nie sztuczny horyzont. Po co nam sztuczny horyzont, skoro za oknem mamy naturalny? Najważniejszy jest prędkościomierz. Przed lotem wbijamy sobie do głowy najważniejsze prędkości: minimalną (poniżej niej samolot straci umiejętność lotu), nieprzekraczalną (powyżej niej producent nie ręczy za to, że się nie rozpadniemy), startu (poniżej tej prędkości nie próbujmy odrywać się od ziemi), wznoszenia, przelotową… Cyferek jest sporo, na szczęście łatwo je zapamiętać. No i kluczowe są często oznaczone kreskami na prędkościomierzu.
Startujemy?
Odpalamy silnik, przeprowadzamy kontrolę zgodnie z checklistą, kołujemy na pas, ostatnie sprawdzenie wszystkiego, puszczamy hamulce i… gaz do dechy.
Gdy samolot rozpędzi się do prędkości startu, delikatnie podnosimy nos ciągnąc wolant do siebie. Lecimy chwilę tuż nad ziemią, by się rozpędzić do prędkości wznoszenia, i po jej osiągnięciu staramy się tak utrzymywać nos, by utrzymać tę prędkość. Ważna informacja: prędkość samolotu regulujemy albo gazem, albo kątem pod jakim zadzieramy nosa 😉
Kiedy już jesteśmy na sensownej wysokości, zmniejszamy obroty silnika i lecimy dokąd chcemy. 90% spojrzeń kierujemy za kabinę – by lecieć prosto i poziomo, 10% poświęcamy kontroli, czy nie lecimy za wolno, albo czy nie przegrzewa nam się silnik. Przydaje się też zegarek, by wiedzieć, czy nie kończy nam się paliwo. Paliwomierzom nie wierzymy.
Przyjmijmy że przed nami jest pas, na którym chcemy wylądować. Ustawiamy samolot wolantem (i zmniejszamy obroty silnika) tak, by samolot zniżał się z zapamiętaną wcześniej prędkością podejścia do lądowania, i jednocześnie, by znalazł się nad krawędzią pasa gdy będziemy 3-4 metry nad ziemią. Wymaga wprawy.
Gdy już zbliżymy się do pasa, zmniejszamy obroty do zera, zerkając lekko w bok oceniamy wysokość i gdy będziemy jakieś 20cm nad ziemią (wymaga wprawy) ciągniemy wolant… na siebie. Tak, jakbyśmy chcieli wystartować. Jeśli zrobimy to za mocno, samolot oczywiście spróbuje polecieć do góry, co – przy prawie zerowych obrotach silnika – skończy się co najmniej bardzo mocnym uderzeniem o ziemię. Więc trzeba wolant ciągnąć delikatnie.
Zmusimy w ten sposób samolot do powolnego wytracenia prędkości i wysokości jednocześnie. Jeśli próbowalibyśmy skierować nos w kierunku ziemi, a nie w kierunku nieba, prawdopodobnie uderzylibyśmy w pas z taką siłą, że odbilibyśmy się od niego i wrócili w powietrze. Bez wystarczającej prędkości do bezpiecznego utrzymania się w nim. Nie polecam.
W swoim opisie pominąłem dla uproszczenia kilka drobiazgów – takich jak na przykład klapy czy komunikację radiową, ale i tak nie zmieściłem się w 180 sekundach.
Mam nadzieję, że każdy z was poradzi sobie teraz z poprowadzeniem (symulowanego) samolotu. Jeśli chcecie spróbować polecieć prawdziwym, zapraszam do pierwszej z brzegu szkoły pilotażu. W większości można wykupić 30-60 minutowy lot zapoznawczy.
A skoro już o lataniu mowa… czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego samolot lata? O tym już wkrótce…